Nie moja wolność [SUPLEMENT II]

Nie moja wolność [SUPLEMENT II]

WOLNOŚĆ

Połową myśli i szczyptą słów
opisać całe połacie bodźców.
W bezkresie zatonąć niby łatwo,
ale suszę się bezlitośnie.
Pękająca skóra – wylewa się wnętrze,
ścieka po mnie i znika zupełnie.
Niby lekko do przodu,
Ciężko jednak pełźnie
cały ten ogrom, który został.
Gdzie jestem teraz, kiedy tęsknię?
Pozwoliłeś mi uciec, lecz to za wiele.
ja nie chcę chcieć inaczej,
nie chcę inaczej woleć,
a wybieram statki
i to jeszcze za wysoką cenę.
To za dużo miłości,
dużo łatwiej by było,
gdybym moją wolność mógł
spakować do pudełka
i wysłać w siną dal.
Oddaję ci ją,
bo znowu na statku odpłynę,
jak daleko morze sięga.

/“Nie-wystarczający” Kamil Sejud/


    Tak naprawdę, to bardzo ciężko jest mi wracać do tych tekstów i stawiać czoła ich znaczeniu. Może dlatego nie wylałem tutaj jeszcze wszystkich tych myśli, które domagają się wylania. Dzisiejszy tekst dedykuję wszystkim wykorzystanym przez większych od siebie. Chcę w nim porozmawiać z Wami trochę o wolności i o tym, jak łatwo można zmienić jej znaczenie. Już prawie dwa lata dorastam do tego tekstu, by nie tylko go napisać, ale także zabrać ze sobą w dalszą podróż.

    Zaczynamy tutaj od pierwszej istotnej rzeczy - wielkości tematu. Tak naprawdę nie jestem w stanie wyrazić słowami tego, co leży w istocie tego tekstu, bo się nie da. Do tego użyłem narzędzia jakim jest poezja, by jak najlepiej przekazać Wam myśl o wolności. Nie da się kilku lat streścić w zdaniach, szczególnie tak rewolucyjnych. Młody człowiek jest jak gąbka, każdy taki jest na dobrą sprawę. W każdym temacie, dla jakiego jesteśmy młodzi, jesteśmy gąbką, która wierzy, że definicje są prawdziwe. Ale coś jest w tej naszej gąbkowatości takiego, że nie zawsze wierzymy tej wodzie, która jest w nas wlewana. Jest coś takiego w tej gąbce, że gdy chłonie to włącza się jej czerwona lampka i zaczyna migotać coraz szybciej i szybciej. Całe szczęście. Jakaś intuicja, jakieś przeczucie. Jest w nas jakiś mechanizm obronny, który jednak nigdy nie śpi i ciągle walczy o prawdę. Ta już dla każdego może być zupełnie inna, ale co jest najważniejsze, to by na koniec dnia móc spojrzeć sobie w oczy z wiarą, że jest się w odpowiednim miejscu na świecie. Czasem same przekonania nie wystarczają, najczęściej, bo jest jeszcze ten czynnik społeczny. Zawsze jest otoczenie, jest nisza, w którą trzeba wejść i się do niej dostosować, akceptując ją potem i przyjmując jako swoją. 

    Odkryłem ostatnio dwie rzeczy w związku z tym tematem. Po pierwsze, to przyjmowanie nie swojej niszy jest niemożliwym procesem, który zabija i to jeszcze bardzo perfidnie. Po drugie, to nawet gdy przyjmowana nisza nie jest tą moją, to zostawia rysy na postrzeganiu, bo rozpoczynając proces jej asymilacji przesuwają się coraz to bardziej granice i ciężko tak z dnia na dzień postawić je potem w odpowiednim miejscu. I to jest właśnie najgorsze. Wchodząc w moim życiu w odkrywanie wolności trafiłem w niewłaściwe ręce. To fatalna spójność czasu, przynajmniej taka była dla mnie. Łatwo przyjąłem taką definicję wolności, w której nie było mnie. Wierzyłem mocno, że moja wolność jest tylko moją zabawką i co ja sobie z nią zrobię to moja sprawa, ale ma być niewidoczna zewnętrznie. Wierzyłem, że moja wolność jest w cieniu innej wolności, będąc niejako zarówno dziećmi jak i rybami w powiedzeniu “dzieci i ryby głosu nie mają”. To było największym kłamstwem w jakie mogłem uwierzyć. To wzmogło moją naiwność i ufność w czystość zależności. Byłem pewien, że kluczowe decyzje o moim życiu nie mają być podejmowane przeze mnie, a tylko przeze mnie akceptowane. Na moje nieszczęście wniosłem naiwność w struktury, które żywiły się fałszywą władzą, naruszając przy tym wolność innych, niższych sobie statusem ludzi.

    Jaka była ta moja nisza? Od zawsze taka sama - pełna wiary w dobre intencje wszystkich ludzi bez wyjątku; po brzegi ociekająca zaufaniem i ideałami, które nie były podważalne; oparta na prawdzie i bezpośredniości; wyścielona pragnieniem miłości rozlewającej się po świecie. Jaka ona była? Sprzeczna. Stała przeciwko wartościom, które pod przykryciem ideałów, były doszczętnie zepsute i trącące zgnilizną. Stąd pojawiła się postawa “oddawania wolności” - swoje wiedzieć i sobą być, ale tylko wewnętrznie, z kamienną twarzą do otoczenia, bo przecież wszystko jest dobrze, bo dobrze być musi. Najgłupsze co zrobiłem i czego jarzmo dźwigam. Odbiło się to nie inaczej jak w nadużyciu, o którym, gdy zdobędę więcej odwagi, powiem szerzej. Uwierzyłem na pewnym etapie, że nie można być sobą, że nie można być człowiekiem, który myśli, czuje i reaguje, a w pewnym sensie maszyną, która ma działać tak, a nie inaczej, która nie ma współczuć, a liczyć. To wzbudziło we mnie obrzydzenie do wolności, bo chociaż niby ją miałem, to nie mogłem jej mieć. Bo chociaż miałem swoją, to miałem brać wciąż czyjąś jako własną i nie podważać jej w żaden sposób. Bo kłamstwa, które widać z daleka musiały być prawdą. 

    Do wszystkich żeglarzy - nie bójcie się odpływać! Mam teraz jedno marzenie - by nikt nie oddał już w ciemno swojej wolności. Wiadomo, na szeroką skalę sytuacja wygląda zupełnie inaczej, bo polityka rządzi światem. Mi jednak chodzi o prywatny świat każdego człowieka, o jego wewnętrzną utopię. Mam marzenie, by każdy czuł się wolny, niezależnie od tego co się dzieje na świecie, by w środku był sobą. Wolność nie jest statusem zewnętrznym, a głosem serca. Mam marzenie, by nawet w niewoli odczuwać prawdziwego siebie i żyć. Cokolwiek się dzieje wokół, chcę byśmy mogli być sobą dla siebie i oddawać sobie co swoje. Mimo wszystko. Najlepszym co mogłem zrobić, było wyjście z tamtych schematów i zajęcie się sobą i chociaż ciężko jest pozamykać pewne rozdziały, to czuję, że jestem już blisko, bardzo blisko, lecz zapewne wyciągnięte lekcje będą się odbijać we mnie echem już zawsze.


Jeżeli zmagasz się z kryzysem, to zawsze możesz zacząć tutaj: https://centrumwsparcia.pl/



 Potrzebowałem tylko zobaczyć odbicie palca [SUPLEMENT I].

Potrzebowałem tylko zobaczyć odbicie palca [SUPLEMENT I].

PRZEKROCZYĆ

Krótkie dźwięki,
pustką brzmiące słowa i echo,
którego nijak się nie da
objąć w ramy.
Jak obraz bez treści,
realistyczna abstrakcja,
jak wiersz bez liter,
gdy alfabet jeszcze nie istniał.
Mało mi Ciebie i zwyczajnie tęsknię
tętniącego serca, z każdym oddechem.
Boli mnie,
choć nie rozumiem,
to ze łzami w oczach
zaciskam ręce i proszę o wzrok,
bym w tym pustym echu
zobaczył Ciebie,
Twój Palec
lub chociaż jego odbicie.

/“Nie-wystarczający” Kamil Sejud/


    “Nie-wystarczający” zawiera Suplement, w którym garstka myśli wciąż domaga się odkrycia. Celowo teksty tam zawarte nie były komentowane, by zrobić to później, z ciut innego punktu widzenia i z innymi doświadczeniami w głowie. Właśnie mija rok, od kiedy zacząłem tworzyć teksty Suplementu. Świętując więc ten czas niejako, ale też samą książkę, zapraszam Was na podróż po myślach nieporuszanych. Dzisiaj zaczniemy od “Przekroczyć”. Pamiętam, jakby to było dziś, te przeżycia i emocje, które mi towarzyszyły podczas pisania tego wiersza. Przejdźmy jednak przez te myśli, które ugruntowały się z czasem oraz te, które najmocniej dźwięczą.

    Zdefiniujmy najpierw echo, które stanowi pierwszy plan malowanego w tym tekście pejzażu. Echo kojarzy się z odpowiedzią, z odbijaniem, z fikcyjnością, z przestrzenią… Można tutaj wymieniać wiele cech, które się automatycznie pojawiają w głowie wraz ze słowem “echo”. Te które zdążyłem już przytoczyć idealnie opisują to echo z “Przekroczyć”. Echo tutaj jest odwołaniem do wspomnień podmiotu lirycznego. I wiemy już wszystko. Echo jest zdrowieniem, które wciąż boli, którego nie da się przyśpieszyć, ale przede wszystkim które przypomina o swojej genezie. Coś, co spowodowało ból (o czym później) jest jednak niezapomniane, jest wciąż gdzieś w marzeniu, jest wpisane w rozwój potencjału, jest ciągle obecne. Echo, jak już na nie przystało, wciąż grzmi, może i już coraz ciszej z każdym ponownym uderzeniem, ale jednak wciąż jest obecne. Dlaczego może się ono i zresztą powinno, kojarzyć z fikcyjnością - bo nie jest prawdziwe, jest tylko odbiciem i to jeszcze na dodatek zniekształconym. Teraz już prosto: Tęsknota, która zostaje wraz z echem jest zabarwiona kłamstwem, fałszem. Nie tęsknię przecież za tym, co było, tylko za wspomnieniami pozytywnych chwil, najlepszych momentów i właśnie za potencjałem, który mógłby się jeszcze rozwinąć. Jednak do tego nie doszło.

    Ta bardzo ważna cecha naszego echa musiała zostać wyszczególniona. Ból, którego się nie rozumie, to ból, który jest odczuwalny, ale którego źródło jest przyćmione, jest niewyraźne. Otóż to normalne, że boli, normalne że bywa ciężko, że tęsknota zajmuje wszystkie szare komórki i nie pozwala się już na niczym innym skupić, nawet na śnie. Widać przez to, jaka potrafi być samolubna. Źródła nie brakuje, nigdy nie brakowało. Tylko ciężko jest do niego trafić, ciężko za nim nadążyć, przywitać się z nim i poznać ciut bliżej. Przez to właśnie się ono rozmywa i zostawia jeszcze wyraźniejszy ból, bo przecież jego to już jesteśmy w stanie bez problemu poznać i nazwać. Jego obecność się po prostu czuje. Nawet jak jest tylko owocem korony cierniowej. Nawet jak jest najsłabszym echem, jakie generalnie można zanotować. To kryło się w tym tekście, ale co ważniejsze - to jest normalne. Ja, jako człowiek, nie muszę wszystkiego wiedzieć od razu, nawet o sobie. Mogę czuć i przeżywać nawet najbardziej irracjonalne emocje, chociaż takich nie ma - wszystkie emocje, których doświadczam jako człowiek są dobre i potrzebne, bo uczą mnie one jak być ludzkim. Największe i najtrudniejsze lekcje zazwyczaj przychodzą właśnie z tymi najtrudniejszymi w przyjmowaniu emocjami. Jednak jest to najlepsza droga by żyć, gdy się jeszcze żyje. 

    Echo zyskuje nazwisko. Puste Echo, miło poznać! Odnosząc się do tego, co już ustaliliśmy o echu, to dopełniając go słowem “puste”, podkreśla się jego odległość. Echo świata, w którym mnie już nie ma, może z bardzo daleka jeszcze być we mnie słyszalne - i uwaga, moje wielkie odkrycie: to też jest okej. Niezależnie od tego, gdzie znajduje się początek mojego echa, to pozwalam mu we mnie oddziaływać, bo tylko dzięki temu może się kiedyś wyciszyć. Zabudowanie go ścianami w najmocniejszym stadium jego wyciszania okazuje się być najgorszym rozwiązaniem, bo wtedy więzi się w klatce coś, co mogłoby odlecieć, czego się nie chce. Człowiek jednak jest istotą pełną sprzeczności, nieprawdaż? Ta sprzeczność jest poruszona w dalszej części tekstu. Człowiek bezsilny potrzebuje superbohatera, który go ocali - o tym mówi nam podmiot liryczny w końcówce omawianego utworu. Oczywiście bezsilność jest dzikim zwierzęciem, które nie tresowane stanowi zagrożenie. Jednak przecież wytresować je można. To zostawia bardzo dużo światła w kontekście przeżywania echa.

    Wróćmy jeszcze do naszego superbohatera. Ciekawe jest to, że czym jest gorzej, tym mniej nam potrzeba. Jeśli nie cały superbohater, to potem jedynie jego palec, a jeszcze później nawet samo odbicie, by zapełnić pustkę echa, chociażby marzeniem o pięknie. To jest akurat bardzo ciekawe - ja, jako człowiek, czym słabszy będę i bardziej kruchy, tym mniejszymi ideami będę się w stanie zadowolić, chociażby samo marzenie o odbiciu palca superbohatera. Zobacz, tak niewiele czasem trzeba, żeby było komuś lepiej. Teraz plot twist - superbohaterem możesz być Ty i tylko Ty. Morał tej bajki jest taki, że pokazując komuś chociażby odbicie swojego palca w uśmiechu, wysłuchaniu, czy byciu obok, możesz go ocalić, możesz być mu superbohaterem na moment, w którym właśnie go potrzebuje. 

    Z tego miejsca chciałbym podziękować moim superbohaterom, szczególnie tym, którzy nawet nie wiedzą, że nimi są. Byliście przy mnie chociażby w najmniejszym szczególe historii opowiedzianej w “Nie-wystarczającym” i to Wasze bycie wtedy było mi przynajmniej takim odciskiem palca, który dawał nadzieję. Dziękuję, bo chociaż chciałbym dla Was wiele, to nic nie mogę. Mogę za to być superbohaterem dla tych, którzy będą jakiegoś potrzebowali. To jest jedno z założeń Gołąbka. Tutaj gdzieś między wierszami chcę Wam przekazać odbicie palca, bo sam dobrze wiem, jak ono jest cenne. 



Północ (nowy singiel Natalii Szroeder)

Północ (nowy singiel Natalii Szroeder)

    Przecież uwielbiamy zmiany. Może to jednak bardziej one uwielbiają się nas czepiać, a potem wołać o pamięć przeszłości. Może one są najzwyczajniej w świecie strasznie niezdecydowane. Niby chcą inaczej, a przychodzą z impetem niosąc głód za tym, co dawniej. Słyszę te zmiany i czasem tylko dziwię się sobie, że jestem tylko obok, że nie ma mnie z nimi na tyle, by już nie zaskakiwały ich kuzynki. Jestem ciągle jeden poziom niżej, jedno okrążenie dalej. I tak się to kręci.

    Noc nie pachnie jak sen, a myśli nie smakują jak marzenia. Przecież dobrze to znamy. Strasznie we mnie uderzają te słowa, już od pierwszego przesłuchania. Jestem przecież w pokoju. W jakimś tam na pewno. Siedzę w nim chowając głowę w piasek przed słońcem, którego nie rozumiem, bo pewnie nie potrafię, ale może też nie chcę. Może i mam narzędzia i mógłbym wykopać co trzeba i iść dalej, ale to wyklucza moje “po swojemu”. Nie potrafiłbym przytaknąć na obce myśli, kiedy mają być one i moje i o mnie. Tak będąc, noc straciła dawny zapach. Nic zresztą dziwnego. Jeśli Twój wydaje się podobny, to muszę przyznać, że wierzę. Jeszcze wierzę, mocno wierzę, że to etap. Nie da się pominąć niektórych, a szczególnie już tych kluczowych, bo wykluczą one ten skarb na końcu tęczy. Cokolwiek by to miało być. A jeżeli go nie ma, ani tam, ani nigdzie indziej, to nie byłoby też mnie, bo po co. Skoro więc jest, to kiedyś etapy zmienią się w historię, w mapę, która mnie doprowadziła do celu.

    Wiem, to boli. Ja to naprawdę rozumiem. Rozumiem, bo to znam. Co druga noc mi o tym przypomina, bo jeszcze czasem trzeba i od tego odpocząć. Ono (serce) wie lepiej. Chociaż wiem, że nie daje za wygraną i nie gasi pożarów. Jest im bardziej powietrzem, które wznieca ognie. Jedno wiem dobrze - wszystkiemu należy się żałoba i każdą stratę trzeba bardziej przeżyć niż przetrwać. Człowiek uczy się całe życie, ja tego nauczyłem się stosunkowo bardzo niedawno. A co jest ważniejsze - przeżywanie jest ok. To nie zmienia mnie w skałę, która nad jeziorem już zawsze zostanie, ale dodaje skrzydeł, gdy się da czas. Jego nigdy nie będzie wystarczająco, więc mnie może być. Przynajmniej dla mnie. Każda strata goi się w swoim czasie i nic tego nie zastąpi, ani nie przyspieszy. Uwierz mi, wiem o czym mówię. 

    Rozumiem trudy i ani trochę nie chcę ich umniejszać. Piękne jest to, że o nich się pisze, że przekłuwa się te emocje w dzieła, w sztukę. Piękne jest to przeżywanie i wwąchiwanie się w zapachy, które przecież wszyscy znamy. Dzielę się tym, co sam znam, bo wiem, że Ty też to znasz. Wierzę bardzo mocno w to, że jeszcze będzie przepięknie.

    Z niecierpliwością czekam na premierę płyty, którą zapowiada “Północ”.



Zmyślony przyjaciel

Zmyślony przyjaciel


    Relacje - szalejemy na ich punkcie. To o nich się mówi, nimi się żyje, nimi się karmi i przez nie pije. Tak zupełnie szczerze, to całe życie myślałem, ba, byłem tego pewien, że nie ulegam wpływom, że sam bardziej wpływam, że ja bardziej trzymam relacje na wodzy, niż sam jestem nimi “trzymany”. Czy bardziej jednak nimi wojowałem, tym bardziej przekonywałem się, że jest zupełnie inaczej, a ja, jako człowiek, jestem elementem. Człowiek jest częścią zależności, w jednych ciągnie za sznurki, w innych to on jest pociągany, czy ciągnięty. Jak wiele w życiu jest płaszczyzn, tak wiele różnych twarzy w relacjach. Czy więc nie da się być zintegrowaną i inkluzywną jednostką już od podstaw. Jeżeli nie obronię tej możności, to nie ma co mówić o marzeniu inkluzywności społeczeństwa, które przecież mocno wybrzmiewa tutaj, na Gołąbku.

how can you miss someone
that you never knew at all

O tęsknocie to mógłbym napisać przynajmniej habilitację. Uderzają we mnie słowa, które przytoczyłem w powyższym cytacie. Za czym bardziej tęsknię? Za tym co znałem, czy za tym, czego nigdy nie poznałem, ale wyobrażałem sobie, że mogłoby nadejść w tak, a nie inaczej wyglądającej przeszłości. To jest pytanie, które mogłoby posłużyć Samsonowi za zagadkę, bo może odpowiedź na nie pojawiłaby się na horyzoncie już wtedy. Analizując swoją tęsknotę często dochodzę do punktu, w którym tęsknię za kimś, kto był faktycznie, ale za czymś, czego faktycznie nie robił. Już to trochę wyjaśnię. Załóżmy, że miałeś przyjaciela, z którym nie masz już kontaktu, a wasz koniec połączył się z kłótnią. Tęsknisz czasem za nim, ale nie za kłótnią, a za dobrem, które mogłoby jeszcze z tej przyjaźni się narodzić. Tęsknisz więc za czymś, czego nigdy nie było i za kimś, kogo nigdy nie znałeś (w takiej sytuacji). Ja tak właśnie mam i to jest bardzo ciekawe zjawisko. Jest ono oczywiście zbudowane na pozytywnych wspomnieniach związanych z faktyczną przeszłością, ale ten pierwiastek nieprawdziwości, który zresztą, jak zauważyłem, z czasem narasta, jest bardzo zaskakujący. Nie wiem, czy to jest kwestia mojej kreatywności i bujnej wyobraźni, czy po prostu tak działa człowiek. Gdybym miał pamiętać te złe chwile, to nie tęskniłbym wcale, lub przeżywałbym wewnętrznie jakieś rozżalenie czy gorycz. Ja wiem, że tęsknię, jestem tego pewien. Tęsknię jednak nie za faktami, a za potencjałem. Tęsknię więc za kimś, kogo nigdy nie znałem, bo też gdybym znał, to nie musiałbym z tej sytuacji “my” odejść w jakiś sposób skrzywdzony, ale to inna historia. Skoro więc tęsknię za kimś, kogo nie znałem, to nadaje tej osobie nowe cechy, których nie poznałem - analogicznie. Tak rodzi się zmyślony przyjaciel, zastępując swoją obecnością pierwotną relację. Oczywiście chodzi bardziej o przedmiot tego tekstu, tej myśli, nie o faktyczną postać “zmyślonego przyjaciela”, a o jego figurę. 

feels like I made you up
were you real at all?
my imaginary friend

Mój zmyślony przyjaciel nigdy nie był wart tych wszystkich godzin, które mu oddałem, ale cóż, już taki jestem. Właśnie - tutaj jest clé! Inkluzywność jednostki nie może wymuszać na niej jednolitości czy prostolinijności. Złożenie też może wskazywać na inkluzywność i prowadzić w jej kierunku. To moje wielkie odkrycie na drodze poznawania siebie. To, że dzisiaj tęsknię jest okej, to też jestem ja, ten sam. To że tęsknię za abstrakcją, też jest okej, bo jest moje, czyli w tym też jestem sobą, tym samym, który potrafi się cieszyć, który jest mną. Nie muszę być jeden i konkretny, żeby być prawdziwy. To jest bullshit. Muszę czuć się wygodnie w sytuacjach, w których jestem i o to dbać bardziej. Obalam więc mit nieinkluzywności jednostki. Jednak wracając jeszcze do relacji - sam nie wiem, czy wielu z nich nie zmyśliłem. To jest rzecz, nad którą warto się pochylić. Łatwo jest sobie wymyślić relację, czyli nadać jej cechy, których nigdy nie miała, czy to odnośnie tych z przeszłości, czy aktualnych. Każda więc zawiera w sobie jakąś szczyptę nierealności, zresztą tak jak całe życie, a to właśnie dlatego, że nigdy nie będziemy w stanie poznać myśli i odczuć drugiej osoby. Co więc robić, by relacje były czymś więcej, niż ścieżką w kierunku zmyślonych przyjaciół? Rozmawiać. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, ale myślę, że szczerość zawsze się opłaca. Czym więcej się rozmawia i czym głębiej, tym mniej jest miejsca na nierealność, na niedopowiedzenia, na “zmyślonych przyjaciół”. Koniec końców mogę pytać siebie po fakcie jak to jest możliwe, że tęsknię za kimś, kogo nigdy nie znałem i uznawać to za nierealne, ale wciąż to robić i wpychać siebie samego w ową nierealność. Więc czy byłeś w ogóle prawdziwy? 

A kto jest prawdziwy? Czy sam sobie nie jestem zmyślonym przyjacielem?




Postaw siebie na piedestale - o odkrywaniu miłości własnej.

Postaw siebie na piedestale - o odkrywaniu miłości własnej.


    Kilka dni temu ktoś poprosił mnie o to, bym określił o czym jest “Nie-wystarczający” w jednym zdaniu. Muszę przyznać, że wprawiło mnie to w pewne zakłopotanie, ale też uświadomiło w tym, że ciężko jest powiedzieć o czymś bardzo złożonym w prosty sposób. Może właśnie z tego powodu pojawiały się tutaj zawiłe zapowiedzi, z których czasem niewiele dało się wyciągnąć, aby po przeczytaniu książki mogły nabrać dopiero sensu. Po chwili jednak oprzytomniałem i powiedziałem, że książka ta jest historią odkrywania miłości do siebie, która źródło znajduje w przedmiocie kochania. Tutaj rysuje się mi w głowie taki schemat: chcę być kochany tak samo, jak kocham - odkrywam, że jest we mnie mnóstwo miłości, której potrzeba ukierunkowania - szukam ujścia dla tej miłości - znajduję je w sobie. W skrócie to będzie brzmiało tak: umiem i chcę kochać, więc kocham siebie. Rozrysuję Wam to poniżej:

    Dlaczego “Nie-wystarczający” to właśnie historia odkrywania miłości własnej? Bo pokazuje jak lokowanie miłości w świecie, bez równoległego lokowania jej w sobie, pudłuje. Pudłuje niesamowicie próba kochania świata, który nie chce kochać ciebie, czyli nie ma tutaj relacji symetrycznej. W momencie, w którym daję swoją miłość światu, w którym sam nie czuję się kochany, to pojawia się podstawowy problem. Nie ma zapętlenia. Wszystko jest w normie, kiedy przekazywanie miłości się nie wyczerpuje i to moim zdaniem jest idealny schemat świata. Człowiek daje swoją miłość światu, bo jego miłość otrzymuje - na zasadzie wymiany. Wymieniam się z ludźmi swoją czystą miłością na ich czystą miłość. Oczywiście to jest stan, którego pewnie nigdy nie osiągniemy, więc ten schemat wypala się na starcie. Powstają luki energetyczne, przez które miłość ucieka i nigdy nie wraca do obiegu. Świetnie to widać na przykładzie sklepu. Jeżeli idę do sklepu, w którym kasjer jest obdarowywany przez klientów przede mną uśmiechem, to i ja od niego uśmiech dostanę, więc się tym uśmiechem odwdzięczę. I tak w kółko. Kiedy jednak pojawi się klient przynoszący zamiast uśmiechu tonę problemów i pretensje, to pojawia się ta luka energetyczna. Będąc po takim kliencie nie dostanę uśmiechu od kasjera, bo będzie on w ubytku względem poprzedniego przekazu emocji. Nawet mój uśmiech do niego może nie zostać odwzajemniony, bo ubytek nie tylko musi zostać uzupełniony, ale też nadbudowany. Może będzie dla mnie oschły, co wywoła kolejną lukę energetyczną i ja wrócę do domu bez uśmiechu, z którym do sklepu wyszedłem. Nic nie dzieje się przypadkiem. 

    Kiedy szerokie schematy przekazywania miłości zawodzą, to trzeba je zawęzić. Bardzo popularnym jest schemat dwuosobowy - związek. Związki są piękne, ale jeżeli nie bazują na mniejszych schematach przekazywania miłości, to są narażone na wygaśnięcie. Niestety, to jest wielka zmora dzisiejszych czasów. Za wszelką cenę chcemy kochać i być kochani w relacjach z innymi, ale nie chcemy tego robić w relacji z sobą. Wtedy ja, jako człowiek, wygasam w miłości, a potem miłość wygasa w każdej relacji, która powinna nią kipieć. Tego schematu nie da się wykorzenić - nie da się wyplenić miłości własnej, bo będzie źle. O tym właśnie mówi książka “Nie-wystarczający”. Właśnie na jej kartkach odkryłem tę niesamowitą prawdę. Podstawą szczęścia jest miłość własna. To od niej się wszystko zaczyna. Ona potem przyniesie akceptację, ona przyniesie zadowolenie, potem radość, szczęście, to ona jest źródłem miłości do innych. Miłość własna jest bardzo ważna. 

    Skąd się bierze miłość? To jest bardzo ważne! To, co nazywamy miłością, a co tak naprawdę może mieć różne definicje w zależności od jednostki ją pojmującej, nie jest przypadkowe, bezcelowe i musi posiadać genezę. Otóż to wszystko odnosi się do człowieka. Ja, jako człowiek, jestem producentem miłości, to we mnie jest jej źródło. Ja, jako człowiek, też jestem biorcą miłości i jej odniesieniem. To miłość jest dla mnie i ja dla niej, byśmy razem mogli współistnieć. To zdanie już z założenia odrzuca teorię o życiu bez miłości, zresztą już kiedyś pisałem o tym, że tak się nie da. Nie ma życia bez miłości, bo życie jest miłością, a tak konkretnie to jej ciągłym udzielaniem się. Ta Siła Wyższa, dzięki której myślę, czuję i reaguję, kocha i udziela swojej miłości. To udzielanie, jego fragment, to moje życie. Ono trwa, bo to kochanie trwa. Kończy się miłość - kończy się życie. Nie ma życia bez miłości. Ta miłość, o której tutaj mowa jest trochę inna, niż ta o której mowa wyżej. Ta miłość udzielająca ma inne źródło, ale to jest temat na całkiem inny tekst, więc zostawiamy na razie. Skupmy się na miłości, która krąży w ludziach. Oczywiście ma ona swoją podstawę w tej Większej Miłości, nie jest dotknięciem czarodziejskiej różdżki, skądś jej ziarno w sobie mamy. My natomiast jako ludzie sami o to ziarno miłości się troszczymy i obserwujemy jego wzrost. Koniec końców, to miłość bierze się z nas. Ta miłość, którą my chcemy kochać. Jest ona owocem wyhodowanym z tego danego nam wcześniej ziarna. 

    Teraz pytanie - co zrobić z tą miłością? Uwaga! POSTAW SIEBIE NA PIEDESTALE SWOJEGO KOCHANIA! Tak! To jest rozwiązanie! Zamknij bezpieczny obieg - kochaj siebie, napełniaj się miłością, produkuj więcej miłości, kochaj siebie więcej. Piękne i proste. Jak to robić? Samoświadomość - bądź świadomy swojej miłości i też świadomie się nią obdarzaj. Wybieraj siebie, poświęcaj sobie czas, pozwalaj sobie błyszczeć - metod jest mnóstwo na świadome wchodzenie w schemat kochania. Więcej będzie jeszcze na temat później, wiele też już było więc można cofnąć się wstecz i coś poczytać. Kochanie siebie to najlepsza inwestycja jaką można podjąć i o tym jest właśnie książka “Nie-wystarczający”. Tam przedstawiłem Wam swoją drogę odkrywania siebie jako kochanego przeze mnie. Tam udowodniłem sobie, że właśnie to jest najważniejsze - kochać siebie


    Kończąc, “Nie-wystarczający” jest też po to, by kochać siebie bardziej. Wybudowałem sobie z niego taki mały pomnik, by mi on całe życie przypominał o tym, że wszystko ma źródło w miłości własnej. Nie da się kochać kogokolwiek, nie kochając najpierw siebie. Niech “Nie-wystarczający” będzie więc ufizycznieniem tego mojego pragnienia kochania siebie. Pragnę tego dla siebie, ale też dla każdego człowieka. Jeszcze wierzę w to, że kiedyś będzie naprawdę dobrze! 


Kościele przestań ranić ludzi!

Kościele przestań ranić ludzi!


    Skoro już zacząłem mówić o tym, co mi na sercu leży, to tego tematu nie mogę pominąć. W poprzednim wpisie już o tym wspominałem, o braku inkluzywności w Kościele, po której pustkę zajmuje obojętność. W swoim życiu spotkałem już dziesiątki ludzi, którzy byli na tyle odważni, by podzielić się ze mną swoim doświadczeniem “ludzi Kościoła”. Oczywiście ja w tym wszystkim miałem i nadal mam swoje doświadczenia tej materii, ale też zawsze starałem się mieć mnóstwo empatii. Właśnie chyba dzięki tym moim doświadczeniom łatwiej było mi oblewać nią ludzi, którzy czasem szukali po prostu zrozumienia. Piszę to do Was - tych, którzy mogą zmienić coś w Kościele - czyli do każdego. Jeżeli jesteś “człowiekiem z Kościoła” to masz zmianę w dłoniach, tylko wychyl się na chwilę ze swojego bezpiecznego zakątka i zechciej zrozumieć ludzi. Jeżeli jesteś “człowiekiem Kościoła” to możesz się zawsze nauczyć tego, że Kościół nie jest bo to, by go kochać, ale po to, by kochać Boga. O tym wszystkim krótko dzisiaj. 

    Kościele, czy ty nie widzisz tego, ilu ludzi chce Ci zaufać, ilu tego potrzebuje? Może jednak wolisz to wiedzieć i uczyć się jak to wykorzystywać. To jest największy problem - wykorzystywanie. Chcesz mieć wszystkich, nie dając nic od siebie i wszystkiego się dorobić. Ja rozumiem, że świat czasem bywa finansową mafią, ale czy Ty też taki musisz być? Moi rówieśnicy często mówią, że nie chcą być częścią piramidy finansowej, która bazuje na staruszkach. Dlaczego, kiedy mowa jest o Kościele, mówi się o tym, że gdy wymrą Jego najwierniejsi fundatorzy, to on sam w boleściach upadnie. Tak chyba nie będzie. Ty się starasz, żebyś upadł jak najszybciej. Ludziom nie potrzeba poczucia winy, które można tylko odkupić wysublimowanym “co łaska, nie mniej niż tysiąc”. Sprowadziłeś sakramenty do biznesu. Wiesz co możesz zaoferować i masz na to monopol. Ubierasz się w płaszcz mafii, więc jak inaczej można na to patrzeć. Ja rozumiem tych ludzi, którzy nie chcą być częścią takiego Kościoła, bo tam nie ma Boga, a jest tylko pieniądz. Wchodząc do największych sanktuariów w Polsce nie spotkałem większej dostępności sakramentalnej, ale już więcej skarbon tak. Zbiórka pieniędzy w każdym kąciku jest teraz wizytówką, która jednak odstrasza. 

    Kościele, od Ciebie wymaga się więcej, bo gdzieś tam jest przyjęte, że Ty masz więcej do zaoferowania. Gdzieś tam jest przyjęte, że Ty jesteś miejscem, które otwiera ludziom drzwi, które przyjmuje, które jest inkluzywne, które kocha ludzi za to, że są ludźmi. Gdzieś tam jest przyjęte, że w Tobie jest to wszystko, czego “brakuje światu”. Może właśnie dlatego tak wielu odchodzi, bo widzi, że te podstawy, które gdzieś tam są przyjęte, zastąpiłeś kultem pieniądza. Potrzeba bycia zrozumianym jest przez Ciebie przekuwana często w poczucie winy. Umniejszasz ludziom, ich tragediom, ich problemom, nie chcesz być dla nich, tylko dla ich portfeli. Słuchanie ludzi to jedno, bardzo ważne. Ważne jeszcze jest w tym empatyczne reagowanie. Jakże tego brakuje. Ludzi, którzy byli bardzo blisko, którzy się odważyli zaufać, postanowiłeś traktować jak wrogów. Gloryfikacja cierpienia nie wyjaśnia go, nigdy nie wyjaśniała. A czy to nie właśnie Ty miałeś być miejscem, w którym znajduje się odpowiedzi i Miłość. Tym drugim nie grzeszysz. Tego pierwszego ciągle Ci brakuje. Ludzie odchodzą, nie ma między Tobą dzieci, a Ty śmiesz mówić, że to jest wina rodziców. Ty śmiesz zarzucać złe metody wychowawcze ludziom, którym sprzedałeś w posagu dokładnie to samo. Jesteś bezczelny. Czasami. Czasami są w Tobie perły, które jednak nie wiedzieć czemu lubisz głęboko zakopywać. 

    Teraz najważniejsze. Widzisz przecież co się dzieje. Powiększasz grono swoich ofiar. Ranisz ludzi w pierwszej kolejności Ty i płaczesz potem, że to oni ranią Ciebie. Wykorzystujesz swoją pozycję i to często najobrzydliwiej jak tylko potrafisz - wymierzając swoje uderzenia w stronę dzieci. Wykorzystujesz też tych, którzy jak dzieci potrafią Ci zaufać. I jesteś dumnym pawiem, który nie szuka winy w sobie, tylko w całym świecie. Boli cię atakowanie, którego doznajesz, jednak uznajesz, że jest ono niesprawiedliwe, a jednak. Trąbisz o tych swoich ofiarach, że chcesz im pomagać, że trzeba im pomagać. Teraz uwaga - TY ICH ZNASZ I NIC NIE ROBISZ. Możesz snuć bajki o tym, że chcesz pomóc tym, których postanowiłeś zabić w jakiś sposób, ale nic za tym nie idzie. Tylko Ty wiesz dokładnie, kogo skrzywdziłeś. Znasz imiona, nazwiska, znasz te historie. Skupiasz się na ukrywaniu prawdy a nie myślisz o tragedii tych ludzi. Często Twoje głupie zagrania, które wyniknęły z nadużywania poczucia władzy, powodują u ofiar zmaganie się z problemami do końca życia. Znam kilka przypadków ludzi, którzy odebrali sobie przez Ciebie życie. ZABIERASZ BOGA Z ŻYCIA LUDZI, potem uciekasz i zostawiasz ofiary z niczym. Wmawiasz przez to tym ludziom, że są oni stworzeni do bycia ofiarami, a to jest największe kłamstwo, jakie sobie upodobałeś do rozgłaszania brakiem słów i czynów, po wcześniejszym pojawieniu się ich w nadmiarze i w sposób nieodpowiedni. Wymagasz, że będzie w nas wiara, a sam ją w nas gasisz. 

    Czy Ty myślisz, że łatwo jest zaufać na nowo, gdy okażesz się być wylęgarnią krzywd? Łatwiej byłoby móc oczyścić się z bólu, gdybyś chciał stanąć sam względem siebie w prawdzie. Głosisz pokój i prawdę, mało - głosisz Prawdę. Szkoda, że tylko głosisz. Jesteś czasem najsprytniejszym kłamcą jakiego można sobie tylko wyobrazić. A w tej całej historii jest człowiek, zwykły człowiek. Człowiek, który potrzebuje prostoty, nie zawiłych procesów. Człowiek, który potrzebuje Boga, nie nadużyć ze strony duchowieństwa. Wiem, każda grupa społeczna ma swoje problemy - ale TY NIE JESTEŚ KAŻDĄ GRUPĄ SPOŁECZNĄ! Jeżeli byłbyś każdą, to wiara byłaby dla nielicznych. A czy sam nie mówisz, że każdy jest powołany do zbawienia, że zbawienie wypływa z wiary, a ta z miłości, że wiele dokonuje się w Tobie? Jeżeli tak, to dlaczego sukcesywnie chcesz zamykać ludziom drzwi. Powtórzę się enty raz - dlaczego Ty nie chcesz być inkluzywny. Bolisz mnie taki, jaki jesteś, bo czuję mocno, że to wszystko jest nie tak. Gdzie w tobie Miłość? Gdzie miłość? 

    Całkiem nie tak dawno temu miałem myśl, że Bóg w swoim fenomenie potrafi zabrać człowiekowi nawet Kościół, by człowiek mógł odkryć że kierunkiem jego miłości nie może być ani Kościół, ani jego członkowie, ale tylko i wyłącznie On sam, sam Bóg. Jeżeli doznałeś krzywdy ze strony Kościoła to się nie łam. Wiem, że to jest trudne i wiem, jak bardzo to boli, gdy chce się kochać Boga. Odsyłam Cię do teorii szeroko rozłożonych rąk. Chciej wierzyć i chciej kochać. Bądź piękny. Dbaj o siebie i odkrywaj siebie. Każde wydarzenie w życiu jest progresem, bo czas się nie cofa, więc wszystko idzie do przodu. To, że niektóre progresy są trudne, nie znaczy że ciągną nas w dół. To, że ktoś zniszczy najważniejszą część Twojego życia, nie oznacza, że następuje jego koniec. To może sprawić, że ona się po wszystkim umocni. W najmniej oczekiwanym momencie. 

    Ja, jako człowiek, wiem, że chcę być rozumiany, że chcę być dobry. Nie potrzebuję, by wmawiano mi winę, nie potrzebuję wymuszania poczucia winy. Nie potrzebuję płacić za szczęście, ani tym bardziej za zbawienie. Ja, jako człowiek, wiem, że potrzebuję Boga, bo nie ma mnie bez Niego, bo wiem, że moje życie jest ciągłym udzielaniem się Jego nieskończonej miłości. Nie potrzebuję, by było mi to utrudniane, by w ciągu tego udzielania ktoś stawał i wmawiał mi, że jestem zły i niewystarczający. Ja, jako człowiek, wiem, że dopóki Kościół nie postawi Boga na pierwszym miejscu, dopóty nie będzie miał w sobie autentyczności. 

    Dedykuję ten tekst wszystkim tym ludziom, którzy w swojej odwadze zdecydowali się podzielić się ze mną swoim doświadczeniem Kościoła, który ich zranił. Jestem z Wami!


Wydałem książkę! “Nie-wystarczający” od kuchni!

Wydałem książkę! “Nie-wystarczający” od kuchni!

   


    Nastał długo wyczekiwany dzień! Dzisiaj przychodzę do Was ze świeżo wydaną książką, która nosi tytuł “Nie-wystarczający”. Na sam początek naszej przygody z tą pozycją, chciałbym Wam trochę powiedzieć o tym, czym dla mnie jest ta książka, jaka ona jest, czego się można po niej spodziewać, skąd pomysł na tytuł, trochę o procesie wydawniczym i layoucie, czyli wszystko, co dobrze wiedzieć o “Nie-wystarczającym” od kuchni. 


Dlaczego książka?

    “Nie-wystarczający” to kupa myśli i wierszy zebranych z czasu, kiedy byłem nowicjuszem w zakonie, skąd z pewnością wypływa jej unikatowość. Ta pozycja zaprasza czytelnika do zagłębienia się w swój wewnętrzny “zakon”, czyli miejsce pełne prawdziwości, która może też być na jakiś sposób trudna. W swojej książce piszę o tym, jak kochałem, albo jak miłości było brak. To dwie planety mojej galaktyki - to bardzo dużo mówi. Dlaczego postanowiłem wydać te wiersze, nad którymi niejedną łzę wylałem? Z pewnością jest w nich coś niezwykłego i już nigdy nie wrócę (mam nadzieję) do takiego mindsetu, jaki miałem wtedy - to warto udokumentować. To jest jednak cel drugorzędny. Ten pierwszorzędny, który jest też mocno zaznaczony w książce, to zamknięcie pewnego etapu w życiu. Czasem przepracowanie dużej traumy wymaga wielkich kroków. Podobnie jest w moim przypadku. Wiadomo, ta trauma jest niecodzienna, właśnie dlatego zdecydowałem się na niecodzienne kroki. Dlaczego książka nosi taki, a nie inny tytuł dowiecie się już bezpośrednio z jej lektury, nie chcę Wam tutaj zepsuć jej odkrywania. Myślę, że jednak łatwo już się tego domyślić. Jeżeli jednak ktoś ma jeszcze wątpliwości, UWAGA! Zapowiadam więcej treści, by te wątpliwości rozwiać. Rozłożymy “Nie-wystarczającego” na czynniki pierwsze i porządnie zamkniemy to, co nie chce się domknąć. Dodam jeszcze, że bardzo ważny jest ten zapis “nie-wystarczający”. W tym roku odkryłem, że to “nie-” było tylko fałszywym dodatkiem, którego się pozbywam, zostawiając go zamkniętego w okładce. 


Jaka jest ta książka?

    Odważna! To pierwsze co przychodzi mi do głowy, drugim będzie - prawdziwa. Wylewam na jej kartkach z siebie to wszystko, co tak długo jeszcze w jakimś stopniu blokowało mi szczęście. Kolejnym, co przychodzi mi do głowy, to obnażająca. Pokazuje ona w jakiś swój specyficzny, niebezpośredni sposób problemy, jakie mogą się pojawić w życiu zakonników, ale myślę, że nie tylko. Ta książka jest wciąż zachowana na poziomie emocjonalnym, stąd wyłania się jej większa uniwersalność. Może ona przez to opowiadać niekoniecznie o Kościele i właściwie to niekoniecznie o Kościele opowiada. Na pewno nie o takim Kościele, jaki wszyscy znamy z pięknych historyjek, którymi się chce nas karmić. Co do formy - ta książka jest piękna. Serio! Jest wyjątkowa. Jej wnętrze zostało zaprojektowane przez Panią Ewę z ef-ef.pl. Odwaliła ona kawał tak wspaniałej roboty i z pełnym zaangażowaniem wprowadzała moje pomysły, dzieliła się swoimi, dużo by tu można opowiadać. Najważniejsze jest to, że ta wersja, którą możecie teraz czytać jest wspaniała i dopieszczona. Z pewnością nie jest standardowa w układzie, czy w wyglądzie, ale to idealnie pasuje do jej niestandardowej treści. Ta współpraca zaowocowała wspaniałą pozycją, chociażby wizualnie, gdyż treść już każdy musi ocenić sam.


Proces powstawania

    Teraz wróćmy pamięcią do roku 2022. Właśnie w tym roku powstały wiersze, które ukazały się na kartach “Nie-wystarczającego”. Dokładnie czas ich spisania datuję na przedział: lipiec ‘22 - grudzień ‘22. W styczniu 2023 powstał u mnie pierwszy draft, w którym miałem zaznaczone kółeczkami wiersze, jakimi chciałbym się ewentualnie podzielić. Kilka miesięcy trwał proces ich spisywania. Ten etap trwał bardzo długo, bo aż do września, dlatego że był dla mnie trudnym procesem (emocjonalnie). We wrześniu powstały komentarze, jak i wstęp. Pojawiały się pomysły związane z wydaniem i jego rodzajem, aż doprowadziły one do tego, że w październiku rozpocząłem współpracę z Ef-ef.pl. To właśnie oni przygotowali mi wszystkie materiały tak, by mogły one ukazać się w Empiku. Używam do tego narzędzia Empik Selfpublishing. W połowie listopada miałem już wszystko gotowe i piękne mockupy. Ekscytacja już sięgała zenitu. Grudzień był miesiącem premiery “Nie-wystarczającego” w e-booku, a teraz dostępna już jest papierowa książka. Z wielu opcji wybrałem właśnie tą, ponieważ taki selfpublishing pozwala na większą kontrolę nad książką. To ja byłem ostatecznie tym, który każdy element książki zatwierdził, tak, by produkt, który teraz mam do zaoferowania, był w mojej ocenie najlepszy z możliwych. Oczywiście nie ukrywam, że wciąż jestem jeszcze na początku mojej przygody z pisaniem i czytając teraz “Nie-wystarczającego” mam w głowie już inne słowa, inne zdania. Teraz napisałbym to zupełnie inaczej, ale to właśnie jest najpiękniejsze. Te kilka miesięcy temu właśnie takie, a nie inne teksty do mnie przemawiały bardziej, teraz jestem już krok dalej, ale tylko i wyłącznie dlatego, że kiedyś ten wcześniejszy krok wykonałem. Podsumowując - było warto i warto jest poznać “Nie-wystarczającego”.


    Pisanie książki to niesamowita przygoda i niesamowicie ogląda się ją w podróży od pierwszych słów od wersji finalnej, którą można fizycznie trzymać w ręce. Teraz jesteśmy na tym etapie podróży, w którym mogę Wam opowiadać o gotowej książce, w którym już nie zapowiadam, a przedstawiam. Trzymanie “Nie-wystarczającego” w rękach to niesamowite uczucie, do którego Was serdecznie zapraszam. Moją książkę możecie kupić na empik.com i oczywiście u mnie, korzystając z proponowanych form kontaktu w zakładce “O Mnie”. Dzięki za dziś! 


Copyright © To Gołąbek , Blogger